powrót

Kilka kartek - Konstancin mojego dzieciństwa


Gdzie w tym czasie pracowali mieszkańcy Konstancina? Największym przedsiębiorstwem były Warszawskie Zakłady Papiernicze w Jeziornie produkujące różne papiery. Zakład Mechaniki Precyzyjnej INCO w Jeziornie produkujący zegary, ciśnieniomierze, stalówki itp. Fabryka Pasty do Butów „BARWA” w Skolimowie producent m.in. past do obuwia. Cegielnie: Oborska i Chylicka. Zlokalizowany w kilku budynkach willowych Szpital Chirurgii Kostnej, późniejszy STOCER, z głównym budynkiem „Mon Repos”. Moja Mama pracowała w szpitalu, stąd w pamięci mojej pozostały ciasne pomieszczenia „Mon Repos” oraz budowa głównego gmachu obecnego STOCER-u, na którym widniała tablica mówiąca o tej budowie jako darze narodu amerykańskiego. Tablica dość szybko znikła i nikt o tym fakcie nie wspomina. Sądzę, że w dokumentach STOCER-u znajdują się jakieś wzmianki na ten temat. Wymieniłem największe firmy, lecz poza nimi funkcjonowało wiele drobnych warsztatów i innych placówek zatrudniających właścicieli i mieszkańców Konstancina.

Wille właścicieli Konstancina zostały zasiedlone różnymi rodzinami lub osobami z tzw. kwaterunku. W przykładowej willi „Wrzos”, dziadkowie zajmowali kuchnię i pokój tzw. służbowy, na parterze z odrębnym wejściem z zewnątrz do budynku. To wejście było też jedynym wejściem do piwnic i suteryny. Salon Państwa Ponikowskich, z pięknym kaflowym piecem zajmował zegarmistrz Gajewski. Maleńki przyległy pokoik, mój stryj Henryk z żoną Władysławą. Pokój z wyjściem na taras, rodzina czteroosobowa. Na klatce schodowej była jedna łazienka, z sedesem, umywalką i wanną. Całe piętro, pięć pokoi, kuchnię, łazienkę, wc, zajmowała babcia i rodzice popularnego aktora Karola Strasburgera. Babcia Strasburgerowa miała swoją posiadłość przy ul. Wilanowskiej w Konstancinie. Sądzę, że rodzina Strasburgerów została tu przesiedlona albo mieszkała w willi za zgodą Państwa Ponikowskich. Karol bywał u Babci tylko w dni świąteczne, gdyż mieszkał i uczęszczał do szkoły w Warszawie. Dla mnie był pierwszym kolegą z podwórka, gdyż pozostali mieszkańcy byli już osobami dorosłymi. Babcia Karola była wspaniałą kucharką i robiła m.in. wspaniałe torty i ciasteczka. Po wyprowadzeniu się rodziny Strasburgerów, piętro zostało przydzielone sześciu samotnym osobom i rodzinie dwuosobowej. Opisałem zasiedlenie willi „Wrzos” celowo, gdyż taki sam los dotknął wielu właścicieli Konstancina, a dla niektórych nawet zabrakło miejsca we własnych domach. Życie mieszkańców urozmaicali domokrążcy. Zaopatrzenie bezpośrednio do domu w mięsa zapewniał osobiście Pan Oklej, w mleko i sery Pani Ziemska, prowadząca zaopatrzenie z obwieszonego bańkami roweru. Nowalijki, kwiaty, były u ogrodnika Sochy. Owoce z sadu Zacharasiewicza, położonego w rejonie pomiędzy ulicami: Wilanowską - Od lasu – Sobieskiego - Dąbrówki. Teren sadu został przekazany przez rodzinę Zacharasiewiczów Gminie Konstancin-Jeziorna. Powstało tu osiedle na miarę okresu Polski Ludowej. Opał, węgiel, przeprowadzki – serwowała rodzina Paulinków - transport samochodem napędzanym węglem drzewnym na „tzw. Holtzgas”. Uszycie ubrania - krawiec Ponikły, a kupon tkaniny można było kupić u Pani Pate. Na ulicach, co pewien czas dźwięczał odgłos uderzeń młotka w metalową blachę i okrzyki szlifierza noży i nożyczek, czy też idącego z wozem konnym zbieracza butelek i szmat. Wszyscy do siebie chodzili, rozmawiali, pomagali, radzili. Babcia, będąc praczką i organizatorką uroczystości kościelnych, a jednocześnie osobą miłą, rzeczową, konsekwentną i oddaną, cieszyła się niesamowitym autorytetem pośród mieszkańców Skolimowa, Konstancina i najbliższych okolic. Miała ukończoną tylko szkołę powszechną, natomiast bez kompleksów prowadziła rozmowy z osobami wykształconymi, jak równy z równym. Była osobą powszechnie szanowaną i uznawaną. Razem z Babcią często bywaliśmy w domach właścicieli nieruchomości Państwa: Machlejdów, Ronikierów, Lipińskich, Strasburgerów, Prekerów, Paulinków, Żeromskich, Pomianowskich, Fijałkowskich, Grątkowskich, Gutkowskich, Kowalskich i wielu, wielu tu nie wymienionych. Szczególne wrażenie robiły pomieszczenia w domu państwa Machlejdów. Piękne obrazy na ścianach, meble stylowe, zegary, srebrne zastawy za szkłem witryn, szykowne zasłony w oknach. Przesympatyczne i miłe Panie Krystyna Henisz, Krystyna Herze-Górska, Julek i pozostali członkowie rodziny Machlejdów. Niesamowite wrażenie sprawiała posesja państwa Pomianowskich, przy ul. Jaworowskiej. Państwo Pomianowscy byli znanymi cukiernikami prowadzącymi cukiernię w Warszawie przy ul. Krakowskie Przedmieście 7. Olbrzymi teren (kilkanaście tysięcy metrów kwadratowych) pomiędzy ulicami: Warszawską, Prusa i Jaworowską, mocno zalesiony, a pośrodku mały uroczy, jak na zabudowę Konstancina, dom, otoczony żywopłotem i alejkami dojazdowymi. Opodal zabudowania gospodarcze i mieszkanie ogrodnika. W głębi sad drzew owocowych, szklarnie wykorzystujące naturalne zasilanie w wodę z przepływającego przez posesję Strumyka. Przy ul. Batorego 23, w domu stanowiącym własność państwa Pfeiffer, mieszkały m.in. rodziny Kiełków, Jarząbków i Bednarczyków, a także słynna „Konsulowa” słynąca z niepowtarzalnych kreacji i kapeluszy. U państwa Bednarczyków w 1956 roku, był pierwszy w okolicy telewizor, słynna „Wisła”. Seanse telewizyjne gromadziły dorosłych i dzieci, a mały pokoik z aneksem kuchennym, stawał się salą telewizyjną „Starego kina”.

Moja edukacja szkolna rozpoczęła się od Przedszkola, które mieściło się przy ul. Warszawskiej (obecnie Piłsudskiego 42), a następnie zostało przeniesione na ul. Sienkiewicza, do willi stanowiącej wcześniej własność Państwa Paschalskich. Z tego okresu pozostały mi w pamięci zdarzenia. Pierwsze związane z placem sąsiadującym, od strony parku z posesją, na której stał budynek przedszkola przy ul. Warszawskiej 42. W ogrodzeniu tego placu była furtka, a za nią dziki, zarośnięty różną roślinnością, niedostępny ogród. Wśród dzieci spopularyzowano opowieść o Wampirze, który tam mieszka. I wszyscy bardzo się baliśmy tego ogrodu. Natomiast w budynku Przedszkola przy ul. Sienkiewicza nie było już tego rodzaju strachu. Była wspaniała atmosfera. Drugie, to wspomnienie o mojej partnerce, z pierwszej pary tanecznej krakowiaka, Maryli Müller. To była para taneczna. Szybko minął najszczęśliwszy okres przedszkolaka i wypadło ruszyć po naukę do szkół. W 1954 roku, Szkoła Powszechna w Konstancinie mieściła się w trzech budynkach przy ul. Warszawskiej 28 (obecnie Piłsudskiego) oraz przy ul. Matejki w willi „Biała” i drewniaku (obecnie nie istniejącym) przy ul. Sobieskiego naprzeciwko Krzyża Misyjnego. W tym nieistniejącym „drewniaku” pobierałem pierwsze szkolne nauki, gdzie na przerwę najszybciej wychodziło się przez niskie okna na parterze. Porządku pilnował nauczyciel Pan Darek z odpowiednim „tłumaczem” w ręku. Do drugiej klasy szkoły powszechnej chodziłem już do willi „Białej”.

W pamięci utkwiło mi zdarzenie związane ze śmiercią Bolesława Bieruta. Zawsze kolorowy i barwny „Świerszczyk” dla dzieci, na znak żałoby na pierwszej stronie zamieścił czarno-biały portret Bolesława Bieruta przepasany kirem. Wszystkie napisy w czerni. W tym czasie dyrektorem szkoły powszechnej w Konstancinie był Pan Dyrektor Zieliński, ojciec znanej dziennikarki Krystyny Zielińskiej. Pan Dyrektor Zieliński, prowadził edukację dzieci Babci: mego taty Stanisława, stryjka Henryka i cioci Halinki, co zostało utrwalone na licznych fotografiach. Za moich lat szkolnych uczniowie i mieszkańcy Konstancina doczekali się nowego budynku szkoły przy ulicy Żeromskiego. W domowych zbiorach fotografii jest zdjęcie z wmurowania kamienia węgielnego pod budynek szkoły, z moją Babcią Franciszką na czele, która mimo cywilnego charakteru uroczystości, własnoręcznie poświęciła, wodą święconą, miejsce wmurowania kamienia węgielnego. Po dojściu do władzy Władysława Gomułki w okresie tzw. odwilży, już w nowym budynku szkoły razem z Babcią wieszaliśmy krzyże w klasach i odbyło się „ciche” poświęcenie szkoły przez księdza Żelazowskiego. Krzyże dostarczył ksiądz Żelazowski. Przez ponad rok nawet trwała nauka religii w klasach szkolnych. Prowadzili ją katecheci cywilni. Lekcje religii zatraciły swój urok i sens i stały się odwrotnością, do tych prowadzonych wcześniej w ciasnej zakrystii kościoła w Konstancinie, przez Siostrę Stanisławę. Religia powróciła do pomieszczeń kościelnych, w zakrystii i piwnicach plebani, a krzyże ze szkoły gdzieś znikły.

Babcia Franciszka, prowadząc pralnię w suterynie willi „Wrzos” zajmowała się także opieką nad dziewczętami (bielankami) stanowiącymi asystę przy uroczystościach kościelnych. Na początku w Parafii w Skolimowie, potem w Skolimowie i Konstancinie, a później w kościele parafialnym w Konstancinie. Decyzja Babci o oddaniu się służbie na rzecz kościoła, wynikała z wdzięczności Bogu za uratowanie życia, wskutek zakażenia rany kłutej palca wskazującego prawej dłoni w czasie pracy w Cafe-Restaurant „Casino”. Stan zagrożenia minął i skończył się utratą jedynie palca wskazującego. Babcia swą misję realizowała z olbrzymią pasją i poświęceniem. Jej opiece organizacyjnej podlegały wszystkie procesje liturgiczne i uroczystości kościelne. Zaczynało się od prania i prasowania komży asysty męskiej, komży ministrantów, sukienek kościelnych bielanek, szarf do chorągwi. Czyszczeniu i reparacji poduszek liturgicznych, po wykonywanie elementów dekoracyjnych. Na podwórku przy ul. Batorego 28 wiecznie były rozciągnięte, pomiędzy drzewami, dziesiątki metrów sznurów do wieszania bielizny, na których suszyły się szaty liturgiczne. Podstawą były tkaniny bawełniane, wymagające starannego prania i prasowania. Wystarczyło, że Babcia kupiła lub otrzymała, od kogoś namalowany obrazek święty, odpowiedniej wielkości, to natychmiast był on zamieniany w poduszkę liturgiczną. Wystarczyło trochę atłasu, jedwabiu, koronek, wstążek, taśmy pasmanteryjnej i sznura ozdobnego, aby powstała poduszka dla bielanek. Przygotowanie uroczystości odpustowych, Bożego Ciała, majowego, czerwcowego, różańca-październikowego i procesji pogrzebowych w kościołach w Skolimowie i Konstancinie należało do obowiązków, „wolontariuszki”, Babci Milewskiej. W książce „Saga urlichowsko-machlejdowska”, Pani Krystyna Machlejd określa Babcię jako „Ceremonienmajstra”, który prowadził i dyrygował konduktem pogrzebowym, dozorcy Państwa Machlejdów, Jana Naźwikowskiego. Babcia była właśnie takim „Ceremonienmajstrem” wszystkich procesji.