powrót

Kilka kartek - Konstancin mojego dzieciństwa

Moje, spotkanie z Konstancinem nastąpiło w grudniu 1946 roku, z chwilą przyjścia na świat pierworodnego syna w rodzinie Milewskich [Tata Stanisław (1914-1993), Mama Wanda (1921-2009) z Wiewiórów]. Rodzice pobrali się 24 lutego1946 roku. Miejscem mojego urodzenia była Królewska Góra, i tak świadczą o tym moje wszystkie dokumenty, aż do chwili uzyskania w 2004 roku nowego dowodu osobistego, gdzie ze względów administracyjnych, określono miejsce mojego urodzenia jako Konstancin-Jeziorna. Okres mojego zamieszkiwania przy ul. Jaworowskiej 4 na Królewskiej Górze był dość krótki. Jako niespełna dwuletnie dziecko zostałem przeniesiony, za zgodą rodziców, do Babci i Dziadka na ul. Batorego 28 (willa ”Wrzos”) w Konstancinie. Tu przed I Wojną Światową, zamieszkali moi dziadkowie wykonując, poza pracą zawodową, opiekę nad willą i posesją, stanowiącą własność państwa Ponikowskich. Posesja państwa Ponikowskich obejmowała obszar ponad 6000 metrów kwadratowych z budynkiem willowym w części środkowej działki pomiędzy ulicami Batorego i Jagiellońską. Na terenie był kort trawiasty, liczne alejki spacerowe w lesie sosnowym, od strony ulicy Batorego. W części pozostałej nieruchomości las mieszany, nie uporządkowany, z komórkami gospodarczymi. Na grzyby nie trzeba było chodzić do lasu, wystarczyło pozbierać na posesji. Przed domem osiągalne były rydze, a w lesie mieszanym wszystkie pozostałe gatunki grzybów. Posesja była grabiona i odśnieżany był dojazd-dojście do budynku oraz chodnik do tzw. osi jezdni ulicy Batorego. W części porządkowania lasu mieszanego uczestniczył ogrodnik, pan Socha, który zabierał zgrabione liście na kompost. W sąsiedztwie znajdowały się posesje: willa „Borówka” państwa Wasiutyńskich, gdzie mieszkała m.in. rodzina państwa Mayer (pani Hanna Mayer, znana jako charyzmatyczna Prezes Spółdzielni Mieszkaniowej w Konstancinie), a w tzw. Służbówce rodzina Pietrzaków. Obok posesja i domek „Czerwone Jabłuszko” państwa Daszyńskich z sadem jabłoni, dalej willa „Brzozy”. Pomiędzy sąsiadami panowały stosunki przyjacielskie. Na posesję państwa Wasiutyńskich była furtka. Wcześniej, kiedy mój Tata i jego rodzeństwo, wujek Heniek i ciocia Halinka byli w młodzieńczym wieku, ich spotkania z sąsiadami odbywały się na ławkach na posesjach Wasiutyńskich lub Ponikowskich, co w sposób idealny umożliwiała wspomniana wcześniej furtka. Ogrodowa ławka, miejsce rozmów, spotkań często występuje na pożółkłych fotografiach. Podobnie było za czasów mojego dzieciństwa. Babcia w tym okresie, prowadziła, w suterynie willi „Wrzos”, domową pralnię dla właścicieli nieruchomości w Konstancinie. Wspomina o tym fakcie, dwukrotnie, Pani Krystyna Machlejd w książce „Saga urlichowsko-machlejdowska”, nazywając Babcię „praczka Milewska”. Od chwili zamieszkania na ulicy Batorego, razem z Babcią chodziliśmy z drewnianym, drabiniastym wózkiem po pościel, obrusy i itp. rzeczy do prania, a po upraniu i wyprasowaniu, odwoziliśmy tym samym wózkiem bieliznę właścicielom. W pamiątkowym wózku mam wykonane pierwsze w życiu zdjęcie fotograficzne. Długie, kręcone, jasne włosy, Ja w czapce z pomponem.

Życie w Konstancinie, na początku lat pięćdziesiątych przebiegało w sposób wyjątkowo spokojny, przyjacielski i życzliwy. Okres II Wojny Światowej nie doprowadził do zniszczeń w istniejącej zabudowie willowej Konstancina, jak i w otaczającej je przyrodzie. W mojej pamięci pozostał czysty, uporządkowany, ogrodzony park, z kąpieliskiem przy moście kolejki konstancińskiej. Staw „Gołąbka”, z przystanią kajakową i wypożyczalnią rowerów. Plac zabaw dla dzieci. Piaszczysta plaża kąpieliska, pływające załogi kajakowe, spacerujący i wypoczywający dorośli i dzieci. Kasyno z osłoniętym tarasem, balkonami i piękną salą restauracyjną, wewnętrzny dziedziniec z krużgankami. Na zewnątrz, ukwiecony klomb, ozdobna altanka, a w naturalnym zagłębieniu ziemnym, ogrodzony drewniany parkiet taneczny (dechy) i grająca kapela. Stacja kolejowa z sapiącym i przeraźliwie pogwizdującym parowozem. Lokomotywa, tak jak ją sobie wyobrażałem, ze słynnego wiersza Juliana Tuwima. Drewniany z wieżyczką, dworzec kolejowy z poczekalnią i barem. Z tego dworca jeździłem z Babcią do Warszawy. Kolejka dojeżdżała wtedy do stacji Warszawa-Belweder w rejonie dawnej skarpy Wiślanej w okolicę ul. Spacerowej. Dalej prowadziły strome schody na skarpę, na ul. Dworkową, naprzeciw ul. Madalińskiego. Przy Dworkowej był bazar, mokotowski „Różycki”. W Konstancinie, nieco dalej od dworca znajdował się skład opałowy. W pobliżu, w willi „Pod Diabłami”, kino. Kino również w Mirkowie. W rejonie dworca kolejowego i pobliskiego parku toczyło się główne życie kulturalne Konstancina. Tu organizowała, z przyjaciółmi, imprezy rozrywkowo-sportowe dla dzieci i młodzieży, pani Jadwiga Pate. Były konkursy, gry, biegi i wyścigi rowerowe w różnych kategoriach wiekowych. Sprzęt rowerowy różnych marek i wielkości. Ścigał się każdy, kto miał rower, nawet na rowerze dla dorosłych, jadąc techniką tzw. „pod ramą”. Były to imprezy spontaniczne, organizowane przez pasjonatów, zapewniających dobrą zabawę, organizację i nagrody dla zwycięzców. Do tych tradycji powróciło po latach Towarzystwo Miłośników Piękna i Zabytków Konstancina, organizując pierwsze obchody „Dni Konstancina” które, kontynuuje obecnie Konstanciński Dom Kultury. Konstancin tego okresu to zadbane ogrody, budynki, posprzątane chodniki, ulice, na ulicach wypielęgnowane drzewa o kulistych kształtach koron. Takie aleje tworzyły ulice: Sienkiewicza, Żeromskiego, Batorego, Sobieskiego i inne. I komu to przeszkadzało!

Rozebrano tory kolejki do Cegielni Oborskiej, parowóz zastąpiono wagonami motorowymi, zlikwidowano wjazd kolejki wąskotorowej do Konstancina. Rozebrano Dworzec kolejowy i urządzenia peronowe, przestał istnieć skład opałowy, pozostały jedynie fragmenty szyn na moście przez rzekę Jeziorkę i na mostku przez Strumyk. W budynku Kasyna mieszkali jacyś ludzie, mieścił się magiel, niektóre pomieszczenia służyły do gier m.in. w tenisa stołowego. Budynek ulegał dewastacji i zniszczeniu aż, nastąpiło jego rozebranie. Głównym obiektem restauracyjnym stała się Restauracja Berentowiczów. Parku już nikt nie sprzątał, rozebrano „dechy”, powoli zaczęły znikać fragmenty ogrodzenia. Zlikwidowano przystań kajakową, kąpielisko powoli zdziczało, a woda w rzece Jeziorce coraz mniej nadawała się do użytku. Powoli zaczęto likwidować uliczne aleje drzew. Coraz rzadziej sprzątano chodniki i ulice. Piękne wille zasiedlono w okresie powojennym lokatorami nie zważając na prawa ich właścicieli. A w latach pięćdziesiątych i później lokatorzy ci uwierzyli, że to, co ich otacza jest dobrem wspólnym i mogą z niego w pełni korzystać. Piękne pokoje willowe przydzielano rodzinom, często, wielodzietnym i ten jeden pokój kwaterunkowy był jednocześnie kuchnią i sypialnią. W garażach, komórkach, rozpoczęła się hodowla drobiu, trzody, królików itd. Pamiętam, jakie wzburzenie właścicieli willi „Julia” budziła hodowla kur na ich posesji, przez jednego z lokatorów, czy też sytuacja, z lokatorami, w willi „Venus”. Skutki tego okresu są widoczne do chwili obecnej, szczególnie w budynkach dalej pozostających w kwaterunku Urzędu Gminy.

Lata pięćdziesiąte. Życie mieszkańców Konstancina. Komunikacja autobusowa do Warszawy i Piaseczna. Autobusy z drabinkami z tyłu pojazdu, umożliwiającymi wchodzenie na bagażnik dachowy. W zimie, chłopcy łapali się drabinek i na łyżwach, butach, czasami udawało się utrzymać przejazd pomiędzy przystankami. Kolejka wąskotorowa do Wilanowa i Piaseczna ze stacjami „Klarysew”, „Jeziorna”, „Rozjazd Oborski”, „Skolimów”, „Chyliczki”. Szybkość poruszania się pociągu była określana dowcipnie, „Można wyskoczyć z pierwszego wagonu, kupić, wypić piwo i zdążyć wskoczyć do wagonu ostatniego”. Wyremontowana i dobrze utwardzona ulica Warszawska (ob. Piłsudskiego) umożliwiała dobry dojazd do rezydencji Bolesława Bieruta na Królewskiej Górze. Na ulicy Żółkiewskiego brama wjazdowa, strażnica wojskowa, a dalej ulica z czerwonej kostki z wysepką do zawracania pojazdów. Zajęta na rezydencję willa doktora Werthaima. Mieszkającym i często widzianym w Konstancinie był Józef Cyrankiewicz. Popularne sklepy ogólnospożywcze: „U Karkowskich” na Małej Jeziornie, „Pod Dębem” w Konstancinie, „U Mroza” Mrozowskich na Królewskiej Górze, na Brzozowej i przy Kolejowej, charakteryzował widok na ladzie skrzynek z blokami, masła, marmolady, sprzedawanych na wagę, a na sztuki cukierków. Cukiernia „Sosnowskiego” w Konstancinie przy ul. Warszawskiej (ob. Piłsudskiego 40) i wyjątkowy, obecnie niespotykany zapach ciast. Z tą Cukiernią wiąże się historia, jaka zaistniała po śmierci Pana Sosnowskiego. Cukiernia, była pod adresem przy ul. Warszawskiej, natomiast Państwo Sosnowscy mieszkali w willi przy ul. Sienkiewicza 11. Pan Sosnowski miał psa, rasy nieokreślonej, który towarzyszył swemu Panu w dzień i nocy. Po śmierci Pana Sosnowskiego, pies krążył pomiędzy Cukiernią a domem, nie jedząc, nie pijąc, dając głos - skowytu rozpaczy. W dniu pogrzebu, przy wyprowadzeniu ciała zmarłego z domu, uczestników tej smutnej uroczystości i swojego Pana pożegnała psia aria rozpaczy. Następnego dnia pies odszedł z tego świata - poszedł dalej służyć swemu Panu. Cukiernia zakończyła swą działalność.

Innym szczególnym miejscem był Plac Sportowy, a na nim boisko piłkarskie, ogrodzone niskimi barierkami. Tu rozgrywał w niedzielę mecze RKS „Mirków”. Tu odbywały się zawody i pokazy motorowe oraz inne imprezy sportowe. Tłumy kibiców za barierkami i na okolicznych drzewach. Samochody z napojami, ruch w pobliskim sklepie „Złoty Róg” i krzykliwy lodziarz, sprzedający lody na patyku. Po wybudowaniu stadionu w Mirkowie, rozgrywki piłkarskie zostały przeniesione na nowy stadion, a plac służył zgromadzeniu rozpoczynającemu pochód pierwszomajowy w mieście. Dziś po Placu Sportowym, pozostała tylko nazwa przystanku autobusowego, jako miejsca w Konstancinie.