powrót

Kilka kartek - Konstancin mojego dzieciństwa

Tomasz Henryk Milewski

Sto dziesięć lat (1897-2007) Konstancina, a w nich tyle zdarzeń, tyle wspomnień, tylu wspaniałych ludzi. Kolejne pokolenia właścicieli, mieszkańców. Nowi pasjonaci tego wyjątkowego miejsca na ziemi. Jedni odchodzą, drudzy przychodzą, a pamięć o nich, nie zapisana, szybko ulatuje, jak powietrze z nadmuchanego balonika. Zwiedzających Konstancin urzekają opowieści o właścicielach nieruchomości, pięknie zadbanych i zagospodarowanych oraz tych zaniedbanych i zrujnowanych. Wszyscy patrząc na stare fotografie Konstancina, uruchamiają swoją wyobraźnię, a zwiedzając to miasto-ogród, czują się obywatelami tamtej epoki. Sto dziesięć lat, historia kilku pokoleń, historia Polski i jej przemian od czasów zaborów, Księstwa Warszawskiego, kolejnych Rzeczpospolitych, w tym i Polski Ludowej. Każdy z tych okresów miał wpływ na historię Konstancina, a piętno niektórych jest widoczne do dnia dzisiejszego. Konstancin i jego historię tworzyli ludzie bogaci, budujący piękne nieruchomości, ale i ludzie biedni, którzy tu przyszli za pracą, stając się z czasem właścicielami różnych nieruchomości, czy też pozostając tylko pracownikami.

Historia mojej rodziny jest związana z Konstancinem od początku XX wieku. Moja Babcia, Franciszka Milewska (1890-1980) z domu Baran, jako kilkunastoletnia dziewczynka po raz pierwszy przyszła z pobliskich Goździ do Konstancina. Idąc wzdłuż torów kolejki wąskotorowej z Cegielni Oborskiej napotkała ścięte drzewa w rejonie wytyczania obecnej ulicy Sienkiewicza. Pierwsze domy, jakie zapamiętała to: „Wieża ciśnień”, „Szwajcarka” i „Pod Dębem”. Poznanie architektury willowej, innej niż wiejskiej, pozostawiło niesamowite wrażenie na młodej dziewczynie, o czym wielokrotnie wspominała. Ślub Babci z Dziadkiem Stanisławem Milewskim (1889-1965) z Bielawy w 1912 roku i usamodzielnianie się młodej rodziny przywiodło Babcię do pracy w Konstancinie. Znalazła zatrudnienie jako praczka w Cafe-Restaurant „Casino”. Zawsze wspominała wysoki standard obsługi i poziom serwowanych potraw. Obrusy, serwety, serwetki, musiały być wykrochmalone i elegancko wyprasowane, stroje personelu nienaganne, naczynia i sztućce błyszczące. Tu występowali artyści, odbywały się pokazy sportowe i wiele innych imprez okazjonalnych. Dziadek Stanisław, w 1904 roku, mając 15 lat, podjął pracę w Mirkowskiej Fabryce Papieru. W 1958 roku odchodząc na emeryturę otrzymał Dyplom, podpisany przez Samorząd Robotniczy i Dyrektora, w podziękowaniu za 54 lata pracy dla dobra i rozwoju zakładu. Dyplom, oprawiony w ramki zajmuje honorowe miejsce pośród pamiątek rodzinnych. Pokazuję ten Dyplom, wszystkim młodym gościom mego domu jako przykład wielkiej powagi i odpowiedzialności ekonomicznej kolejnych właścicieli fabryki, zapewniających rozwój i stabilizację pracy dla jej pracowników. Fabryka, w pewnym okresie nosząca zaszczytny tytuł „Fabryki Królewskiej Papieru”, przez ponad 200 lat wytrzymała burzliwe dzieje historii, zyskując uznanie dla jej wyrobów i rozwoju produkcji. Od produkcji w budynku „Starej Papierni”, w pewnym okresie „Szmaciarni”, po ogromny zakład produkcyjny, zatrudniający blisko 2000 pracowników. Zakład, od 1947 roku występujący pod nazwą „Warszawskich Zakładów Papierniczych”, nie wytrzymał zmian ustrojowych lat 90-tych i dziś wykonuje produkcję papieru w kilku odrębnych spółkach prawa handlowego. Dziadek Stanisław posługiwał się bardzo ładnym charakterem pisma, którego ślady pozostawił na starych, pożółkłych fotografiach. Umiejętność czytelnego pisania i znajomość języka rosyjskiego, zyskała uznanie w pracy. Rosyjskiego, nauczył się samodzielnie. Ukończył tylko szkołę powszechną. Dziadkowi powierzono opisywanie „paszportów” bel papieru na rynek krajowy i rosyjski. Z rodzinnej fotografii z pierwszych lat małżeństwa Babci i Dziadka, bije skromność i elegancja i takich pamiętam z Ich ostatnich dni na tym świecie.